P I S M O P R Z Y J A C I Ó Ł S Z T U K I K R Ó L E W S K I E J
32 Z KSIĘGI ARCHITEKTURY
jawienia na zewnątrz – schodzę wgłąb
siebie i tam znajduję fragmenty, które
są wartościowe.
Podróż do wnętrza mnie-ziemi nie
jest łatwa. Jest tam dużo rozgałęzień,
pułapek czy miejsc niebezpiecz-
nych. Samo dotarcie na miejsce nie
jest końcem pracy. Gdy wiem już,
gdzie, pozostaje oczyszczanie – od-
siewanie naleciałości czasu i zbędnych
warstw geologicznych – przyzwycza-
jeń, uprzedzeń, nadmiernych emo-
cji, zbyt szybko wydanych osądów.
Dopiero po oczyszczeniu odnajduję
pod masą iłów ukryty kamień – dale-
ki od lozocznego, ale pozwalający
po ociosaniu i oszlifowaniu wznieść
naszą budowlę nieco wyżej. Materiał,
z którego budujemy świątynię, to my,
ale zanim staniemy się choćby nieo-
ciosanymi kamieniami musimy się
oczyścić z warstw, które zalegają na
nas iuniemożliwiają wydobycie tego,
co wartościowe.
S
taram się czytać dużo, rzeczy mą-
drzejsze i te nieco mniej mądre.
Jestem w stanie podać wiele książek,
które miały istotny wkład w to, jakim
jestem człowiekiem. Dopiero jednak
alchemia, zaklęta w naukach Wolno-
mularstwa dała z r o z u m i e n i e .
Wszyscy korzystamy z tych samych
formuł, symboli, narzędzi imetod.
Odwołujemy się do podobnych kon-
tekstów i wiedzy, skąd więc w nas róż-
nice? Zdoświadczenia.
Dla średniowiecznego alchemika
metodą osiągnięcia zrozumienia nie
było odcyfrowanie symboli iformuł
zapisanych przez innych – kluczem
było samodzielne wykonanie doświad-
czeń na ich podstawie. Możemy w nie-
skończoność czytać i zastanawiać się
nad sensem symbolu, jednak tak dłu-
go, jak długo nie będziemy próbowali
go użyć, nasze zrozumienie pozostanie
niepełne. Dopiero gdy próbuję, oka-
zuje się, gdzie moja praca naprawdę
się znajduje. Czy tym razem muszę
skupić się na sile uderzenia młotka,
czy przeciwnie – dokładnie wiem,
jakiej siły potrzebuję, a znalezienie
odpowiedniego punktu przyłożenia
dłuta staje się wyzwaniem.
Każdy z alchemików, każdy z wol-
nomularzy, staje niezmiennie przed
tym samym wyzwaniem – jak to, co
wiem, zastosować do tego, co spoty-
kam obecnie? Jak powinienem w da-
nym momencie się zachować, aby
zachować się właściwie? Łatwo być
wolnomularzem w loży, otoczonym
przez symbole i zasady, do których
mogę się w każdej chwili odwołać,
i ludzi, którzy myślą podobnie. To
opuszczenie sacrum izmierzenie
się z wyzwaniami świata profanum
wprowadza we mnie niepewność. Nie
ma instrukcji, Księgi Praw, jedynie
praktyka i narzędzia, jakie wynoszę
z sobą z loży. Podobnie jak w alche-
mii bowiem, nie ma tu dwóch takich
samych sytuacji – nawet jeżeli oczyś-
ciłem już setki rud, to siadając do sto
pierwszej od początku muszę przejść
drogę – obejrzeć sytuację, w której
jestem, zastanowić się, czym osiągnąć
efekt, w jakich proporcjach i w jakiej
kolejności użyć narzędzi.
W
ykonując kolejne doświadczenia,
alchemik uczył się lepiej rozu-
mieć materię, ja uczę się lepiej rozumieć
siebie. Czasem zbaczam z utartej ścież-
ki, odnajdując skróty, a czasem mean-
dry, jeżeli jednak zbłądzę za bardzo,
mam wokół siebie braci i siostry, któ-
rzy pomogą mi wrócić. Podpowiedzą,
czego dosypać, jak podgrzać, czy też
podzielą się swoimi doświadczeniami,
nie aby siebie wywyższyć, ale żebym
to ja zaszedł dalej obok nich.
Pomimo trzymania się zasad i prze-
pisów, każdy z nas skończyć może
z innym efektem – czystszym lub
dalszym od ideału. Ten cel, który
wszystkim nam przyświeca, również
wypływa z myśli alchemii – celem
jest doskonałość – idealna substancja,
która pozostanie w nas-naczyniu po
wykonaniu wszelkich niezbędnych
transmutacji. Oczywiście, tak jak dla
alchemików ideał jest za daleko – mo-
żemy jedynie do niego się zbliżać,
nigdy dosięgnąć. Po co więc gonić cel,
którego nigdy nie dogonię? Ponieważ
sensem mojej drogi wolnomularskiej
(czy alchemicznej) jest właśnie sama
droga – droga, która dla każdego z nas
jest inna. Miejscami podobna, czasem
krzyżująca się z innymi, ale inna.
T
o właśnie różnorodność dróg jest
ogromną siłą wynikającą z zasad
alchemicznych. Siła ta pozwala nam
się dalej rozwijać, już nie indywidual-
nie, ale jako zbiorowość – nadaje sens
dzieleniu się doświadczeniem i wie-
dzą. Co jednak najistotniejsze w tej
metodzie – nie kwestionuję doświad-
czeń innych, a uczę się z nich czerpać.
Nawet jeżeli ktoś osiągnął inny efekt
w tym samym eksperymencie, nie
podważam tego, moja ruda mogła
być zanieczyszczona ołowiem, jego
żelazem. Być może ja miałem do obro-
bienia piaskowiec, a mój brat marmur.
Dla mnie siłą wolnomularstwa jest
właśnie to, że się między sobą nie zga-
dzamy, że mamy różne podejścia do
problemów i dochodzimy do różnych
wniosków. O czym jednak łatwo mi
czasem zapomnieć, a przypomina mi
metoda, to, że nie jestem tu po to, aby
kogoś przekonać. Jestem po to, żeby
podzielić się swoimi wynikami, by inni
mogli samodzielnie dojść gdzieś dalej.
Metoda alchemiczna wpleciona
w wolnomularstwo przypomina
nam o sobie na wielu polach – od
najoczywistszych symboli, po naj-
subtelniejsze niuanse metody naszej
pracy i wzajemnych relacji. Kładzie
nacisk na doświadczenie indywidu-
alne jako źródło rozwoju, a wymianę
doświadczeń podaje jako podstawowy
sposób zdobywania wiedzy. Każda de-
ska, którą czytamy, jest zapisem takiej
drogi – przeprowadzonych reakcji
i zaobserwowanych wniosków. Każ-
da dyskusja jest uzupełnieniem tego
odoświadczenia innych. Dzielimy się
jednak nimi nie dlatego, aby kogoś
przekonać czy nawrócić, adlatego,
że to może doprowadzić nas dalej na
drodze ku światłu, niż kiedykolwiek
moglibyśmy dojść sami.
Dlatego właśnie jestem wolnomu-
larzem.
Rzekłem,
Br... M.
Deska wygłoszona w październiku
2016 r. podczas prac Sz...L... Atanor
na Wsch... Warszawy (WWP).