P i s m o P r z y j a c i ó ł s z t u k i k r ó l e W s k i e j
8Z R Ę B Y B U D O W Y
z pustyni”, a kółka i loże znajdowały się
na wczesnym etapie tworzenia.
II
P
aństwo laickie musi być silne. Pań-
stwo słabe i niewydolne oddane
jest na żer wszelkich przywódców re-
ligijnych, także tych o wątpliwej repu-
tacji. Pozycje, które opuszczają władze
rządowe lub samorządowe zajmuje
często Kościół. Dobrym tego przykła-
dem jest oświata. Podczas gdy państwo
i samorządy wycofują się z odpowie-
dzialności za szkoły (podstawowe,
gimnazja i licea), są one przejmowane
przez organizacje religijne. W licznych
miastach i dzielnicach jedyna szkoła,
która reprezentuje przyzwoity poziom,
to ta należąca np. do konkretnego zgro-
madzenia zakonnego. Piszącemu te
słowa nie przeszkadza istnienie szkół
katolickich. Jestem absolwentem szko-
ły katolickiej i nie odczuwam z tego
tytułu żadnego dyskomfortu, wręcz
przeciwnie. Ale mechanizmy, które tu
opisuję, zdają się być niezrozumiałe dla
sporej części osób zabiegających (przy-
najmniej w teorii) o laickość państwa.
Tymczasem laickość nie powin-
na polegać na walce z Kościołem. Jej
kwintesencję winno stanowić możliwie
precyzyjne wytyczenie granic wpływów
Kościoła oraz zapewnienie każdemu
obywatelowi (niezależnie od jego płci,
wieku, miejsca zamieszkania i stanu po-
siadania) dostępu do świeckiej edukacji,
służby zdrowia, oferty kulturalnej itd.
Urządzanie happeningów antykościel-
nych w Warszawie, podczas gdy w wielu
ośrodkach prowincjonalnych Kościół
jest głównym lub jedynym dysponentem
przedszkoli, szkół, sierocińców i domów
kultury jest – pisząc oględnie – mało
poważne. Rozumiem jednak, że jest to
medialne i kilku lub kilkunastu polity-
kom pozwala na „ugranie paru punktów
procentowych”.
I tu pozwolę sobie przedłożyć,
w moim przekonaniu, ciekawe spo-
strzeżenie. Mianowicie, tak jak na Koś-
ciele, tak i na laickości żeruje pewna
grupa polityków, choć oczywiście ta
pierwsza jest bardziej liczna. Wróćmy
jednak do sprawy bardziej nurtującej.
Otóż, paradoks polega na tym, że w Pol-
sce orędownikami silnego państwa są
niemal wyłącznie ludzie o światopoglą-
dzie katolicko-narodowym. Inna rzecz,
że ową „siłę” pojmują na swój, często
opaczny sposób. Ale w tym tkwi zasad-
niczy problem. Demokraci i liberałowie
przyjęli projekt państwa słabego, które
rejteruje z niemal wszystkich dziedzin
życia. Zarazem nie zaproponowali żad-
nej konstruktywnej propozycji wypeł-
nienia powstającej w ten sposób luki.
Można więc dojść do przekonania, że
również na gruncie ideowym dokonała
się tzw. reforma Balcerowicza. Tak jak
zamykano PGR-y i inne zakłady pracy,
nie oferując zrozpaczonym ludziom nic
w zamian, tak z określonych terenów
(miasteczek, wsi) uczyniono pustynie,
pozbawione przedszkoli, szkół, biblio-
tek, kin i teatrów.
Budujące jest to, że daje się zauważyć
wzmożoną aktywność ludzi wybitnych,
zasłużonych dla kraju, którzy wcześniej
oddali pola dogmatycznym liberałom.
Wspomnieć wypada o głośnej, mądrej
i niezwykle przejmującej książce Ka-
pt. Zajeździmy
kobyłę historii. Wyznania poobijane-
go jeźdźca (Warszawa 2013). Mocny
rozrachunek z przeszłością własną
i swojego środowiska poczynił czoło-
wy polski lozof i historyk idei Marcin
. Na łamach „Gazety Wyborczej”
(wyd. sobotnio-niedzielne 8-9 II 2014)
ukazał się wywiad, którego udzielił
Grzegorzowi Sroczyńskiemu. Tekst
ten został zaopatrzony wymownym
tytułem: Byliśmy głupi.
Wspaniały jest przykład Loży Kultura,
która w styczniu 2014 roku wsparła
środowiska lologiczne i starożytnicze
w Polsce i w ogóle naszą humanistykę.
Jestem pewien, że pomoc ta nigdy nie
zostanie zapomniana.
Kolejna znamienna sytuacja polega
na tym, że podobny głos nie wyszedł
ze strony Kościoła. Postawmy jednak
pytanie: dlaczego miałby wyjść? Kościół
poprzez wydziały teologiczne posiada
realny i w zasadzie pozbawiony większej
kontroli wpływ na uczelnie świeckie.
Tym niemniej w jego dyspozycji znajduje
się również kilka własnych uniwersyte-
tów. Dzięki temu, jeśli np. lozoa lub
lologia klasyczna w uczelniach świe-
ckich zostanie zlikwidowana, to chętni
do studiowania na tych kierunkach będą
mogli skorzystać z oferty uczelni wyzna-
niowych. Dziś konkurują one z uczel-
niami świeckimi, których ewentualna
likwidacja bynajmniej nie spędza im
snu z powiek. Zważmy przy tej okazji, że
absolwenci uczelni katolickich domagają
się równego traktowania na rynku pra-
cy – słusznie, mają do tego prawo. Tyle
że jednocześnie na wielu stanowiskach
pracy wygenerowanych przez Kościół
na zatrudnienie mogą liczyć wyłącznie
absolwenci uczelni katolickich. Trudno
tę sytuację uznać z sprawiedliwą.
Tylko Adam Michnik „konsekwen-
tnie jest Michnikiem”. Na początku
2014 roku wyróżniono go z tego ty-
tułu Nagrodą Kisiela. Ale jednocześ-
nie przyszło mu za to zapłacić bardzo
wysoką cenę. Mało jest chyba Polaków
tak zaciekle atakowanych przez rodzi-
mych czarnosecińców. Od początku
przemian demokratycznych wskazywał
na zagrożenia dla polskiej demokracji.
Ostrzegał przed powrotem demonów
Polski okresu dwudziestolecia mię-
dzywojennego: nacjonalistycznych
demagogów i religijnych szarlatanów
– niewykazujących głębokiej wiary, ale
za to zasłaniających się autorytetem
ołtarza. Kiedyś uważano, że przesadza.
Dziś okazuje się, że jego ocena była
i pozostaje precyzyjna, niczym ręka
wybornego chirurga.
Nie miejsce tu, by streszczać płynące
z niej przesłanie. Zainteresowanych
odsyłam do bibliotek, gdzie książki
Michnika są jeszcze dostępne. Celowo
użyłem zwrotu „jeszcze”, gdyż całkiem
niedawno jeden z ministrów, który miał
odpowiadać za modernizację i cyfry-
zację kraju, chciał przystąpić do ich
likwidacji. Tak rozumiał swoją rolę na
stołku rządowym. Biblioteki lokalne
są nierentowne? To należy je zamknąć.
Ludzie mogą sobie przecież pójść do
bibliotek paraalnych lub po mszy w za-
krystii kupić któryś z polecanych przez
proboszcza tytułów katolickich. Niech
to wystarczy za komentarz do sprawy…
III
Z
a przykład (pewnie nie idealny, ale
jednak) może posłużyć Francja,